Wirus wirusem, ale jak już widać po innych krajach wszyscy nie umrzemy. Niemniej obserwowana ostatnio troska i determinacja rządzących i podległych im służb spowodowały, że się rozmarzyłem. Gdyby tak w końcu decydenci i urzędnicy zajęli się sprawami leżącymi odłogiem?
Rocznie notujemy ok. 25 000 nowych zachorowań na nowotwory płuc. Co roku podobna liczba chorych umiera. W przeciągu 10 lat wymiera więc miasto wielkości Częstochowy – tylko na raka płuc, a są przecież inne schorzenia, zachorowalność których moglibyśmy zmniejszyć odpowiednią polityką społeczną i zdrowotną. Przodujemy w Europie, jeśli chodzi o późne stadia wykrywania tych nowotworów. Kilka tysięcy zgonów, jakich możemy się spodziewać w Polsce w wyniku choroby COVID-19 wywołanej koronawawirusem, w porównaniu z choćby śmiertelnością w raku płuca, nie powinno budzić aż takich obaw. Epidemia ma jednak inne przełożenie psychologiczne: dzieje się TU i TERAZ, a zarazić może drugi człowiek, co wzmacnia podejrzliwość i nasila fobie. Dlaczego jednak bagatelizujemy profilaktykę w chorobach nowotworowych?
Na raka płuc pracuje się latami: papieroski, radon w pomieszczeniach mieszkalnych, narażenie zawodowe (np. spawalnictwo, branża chemiczna). Zwalczanie zgubnego wpływu tych czynników jest obliczane na lata. Tymczasem w 2017 r. wpływy z akcyzy na wyroby tytoniowe do budżetu państwa wyniosły blisko 19 miliardów złotych (przy 10,4 mld wydatków na onkologię w 2019 r.), a profilaktyka antyradonowa jakoś nie może się w Polsce przebić. Nadzieję na zmianę dawała europejska dyrektywa Rady Europejskiej (>>>2013/59/Euroatom), której zapisy państwa Unii miały wprowadzić do swojego prawodawstwa do 6 lutego 2018 r. Parlament zdominowany przez PiS nie uczynił tego. Nie znowelizował Prawa Atomowego, które miało zaliczać dawki otrzymywane w domu (a więc poza miejscem pracy, które może być narażone, jak np. pracownie RTG) do ogólnej dawki promieniowania, jakie otrzymuje mieszkaniec Polski w danym roku. Spowodowałoby to zmiany w Prawie Budowlanym, wymusiłoby pomiary i inwentaryzację warunków mieszkaniowych w Polsce, wiązałoby się z kosztami zabezpieczenia już istniejących budynków i mieszkających w nich ludzi przed radonem. Czyli koszty i praca.
Spójrzmy teraz z lokalnej perspektywy. Były ostatnio wyłożone trzy plany zagospodarowania przestrzennego. Każdy przygotowany przez inną pracownię urbanistyczną. W dwóch planach zamieszczono zapis o zaleceniu stosowania ochrony przeciwradonowej, w jednym nie. Co to oznacza? Urząd Miejski w Szklarskiej Porębie nie pilnuje tej kwestii. Będzie tak, jak się zdarzy. Bacząc na to oddolnie, w imieniu Stowarzyszenia “Przełom” złożyliśmy stosowną uwagę do planu, którą uwzględniono (informacja od burmistrza Zbigniewa Misiuka). W dalszym ciągu są to jednak tylko zalecenia, a nie wymagania.
W tym roku mijają cztery lata, kiedy przygotowaliśmy jako Stowarzyszenie ANASA działające przy szpitalu “Izer-Med” w Szklarskiej Porębie piknik radonowy, na który zaprosiliśmy fizyków z Instytutu Fizyki Jądrowej w Krakowie. Specjalistów, którzy pracowali nad nieuchwaloną nowelizacją Prawa Atomowego. Piknik poprzedziła moja prośba do UM, aby informację o tym wydarzeniu rozpropagował Referat Promocji Miasta. W tej sprawie zwróciłem się do ówczesnego Sekretarza Miasta, Feliksa Rosika. Długo nie było odpowiedzi, nie pojawiła się także informacja na stronie miasta. Ponieważ dopiero przecierałem szlaki działalności społecznej, nie wiedziałem co się dzieje. Od sekretarza Rosika usłyszałem, że w mieście odbywa się wiele imprez i nie ma potrzeby informowania o wszystkich. Do tego dodał, że radni jeleniogórscy swego czasu ruszyli problem radonu i mieli z tym duże kłopoty. Pomyślałem, no tak, któż kłopoty lubi. Na pewno nie urzędnik w spokoju pierdzący w stołek. Na szczęście pomogli nam mieszkańcy, pracownicy szpitala i MOKSiAL.
W czasie trwania pikniku, przez parking usytuowany przed POZ przy ul. Szpitalnej, na którym odbywało się spotkanie z fizykami, powolutku przejechał biały Peugeot, prowadzony przez burmistrza Mirosława Grafa. Ponieważ w pikniku uczestniczyło ok. 40 osób, nie uznał widać za opłacalne, aby wysiąść z auta. Co innego, gdyby to było 100 albo 200 osób… Wielce prawdopodobne, że burmistrz posłuchał Feliksa Rosika i trzymał się na dystans, choć ciekawość jednak była.
Zapisy Programu Ochrony Środowiska, do którego złożyłem uwagi odnośnie ochrony mieszkańców i edukacji radonowej wciąż czekają na realizację. Poradnik dla potencjalnego inwestora i mieszkańca, który zadeklarowałem się nieodpłatnie przygotować dla Urzędu Miejskiego czeka. Nikt się o nic nie pyta, nikt się nie interesuje.
Takich samorządowców mamy, jakich sobie wybierzemy. Podobnie z politykami. Cały czas mam nadzieję, że obserwacji rzeczywistości nie zakłóci epidemiczne panikarstwo, tylko pozwoli nam w końcu trzeźwo oceniać sytuację i wyciągać wnioski.
2020 Michał Pyrek
M.P.: Miałem Pana komentarz usunąć, bo jest zdecydowanie efektem Pańskich frustracji, a nie “zabraniem głosu w sprawach miasta”. Ale nie. Puszczę go. Obawiacie się Państwo koronawirusa? No to patrzcie, tu, pośród nas, już są zjadliwe wirusy, pytanie tylko na ile zaraźliwe. Wynik testu do wglądu:
Pan i Pana radon i piknik z akwizytorami urządzeń do pomiaru. A ja mam inne pytanie. Dlaczego ten Pana Izer-Med prowadzący przecież miejską przychodnie nie opublikował żadnego komunikatu dla pacjentów o zmianie organizacji pracy przychodni w czasie zarazy? Tak Pan lubi innym podpowiadać co należy zrobić, to dlaczego o tym Pan nie pomyślał? Dobrze, że jest tak krytykowany przez Was miejski biuletyn, bo o znalezieniu jakiejkolwiek przydatnej informacji na Głosie możemy zapomnieć. Za to biadolenia i prywatnych rachuneczków pełno.
M.P.: Przychodnia ma kierownika, proszę interweniować u niego. O funkcjonowaniu “Izer-Medu” miałem napisać, i tu dodatkowo mnie Pan >>>zmotywował. Dziękuję. Co do rachuneczków, to, hmm… Regularnie opłacam.
W kwestii przyrodniczej – nikt nie patrzy na ręce deweloperskim szaleńcom, którzy nie mają żadnych hamulców. Często spokojnie wycinają leśne enklawy w mieście, co w miejscowości turystycznej jest głupotą. Tutaj szczególnie liczy się atmosfera i pejzaż. Ale gdzie tam! Liczą się interesy biznesów oraz tu-i-teraz-geszefty-swojaków, a nie jakieś radonowe strachy na lachy.
Współczuję wszystkim, których dotknie jakakolwiek inna niż koronawirus choroba, uraz czy poważna dolegliwość. Szansa na znalezienie i uzyskanie pomocy medycznej jest niewielka, bo WSZYSTKO zostało podporządkowane zapobieganiu rozszerzaniu się zarazy. Czy znajdzie się człowiek lub instytucja, która spróbuje zbadać i opublikować bilans tzw. strat pobocznych (zgony, kalectwa, przedłużające się cierpienie, o powszechnym społecznym stresie i stratach finansowych nawet nie wspomnę)?
Przeciwdziałanie rozprzestrzenianiu się wirusowych zachorowań jest jak najbardziej konieczne, tylko zapomniano o zdrowym rozsądku. Często popadamy z jednej skrajności w drugą. Zawsze potrzebna jest rozwaga, by czyniąc dobrze, nie narobić dużo więcej szkód.
A propos naszej lokalnej służby zdrowia. Czy jako mieszkaniec Szklarskiej Poręby przypisany do tutejszego ZOZ-u, mam jakąś szansę na poznanie nazwiska mojego lekarza rodzinnego (lekarza pierwszego kontaktu)?
Panie JerzyCh, ten komentarz to żart czy jak? Mam Panu pomoc odnaleźć lekarza pierwszego kontaktu? Prędzej Pan nie miał czasu? No chyba ze ma Pan 17 lat, to zrozumie. Matka i żona.
Do Pana od Żart-ów. Mam już nieco więcej niż 17 lat, niemniej jednak poproszę o pomoc w odnalezieniu mojego lekarza (nie grupy lekarzy!). Wcale mi nie jest do śmiechu, więc zechce Pan się podzielić informacją, w jaki sposób poznał Pan nazwisko swego lekarza (może wypełniał Pan deklarację o przydział lekarza), bo mnie poinformowano, że nie mam przypisanego konkretnego lekarza, tylko zespół lekarski. Na kogo dzisiaj kolej badania wypadnie, na tego bęc – spada pacjent. To nie są lekarze rodzinni, tylko lekarze dyżurni. Do czasu funkcjonowania przychodni w Słonecznej Polanie, gdzie byłem zapisany znałem swego lekarza z imienia i nazwiska, ale od kilku lat jestem pacjentem sierotą. Ostatnio porady medycznej udzielała mi pani doktor pediatra, bo tego dnia tylko tu można było uzyskać pomoc (cieszę się, że wogóle zostałem przyjęty, bo i z tym bywa różnie).
Dla mnie taka sytuacja jest nie tylko niezrozumiała, ale również niosąca zagrożenia, dosłownie – niezdrowa.
Do JerzegoCh:
Jurku, odpowiem brutalnie. Ciesz się, że w ogóle jakiś lekarz Cię przyjmie w Szklarskiej Porębie, że nie musisz szukać porady w Jeleniej Górze, albo dalej. Prawda o systemie opieki zdrowotnej w Polsce jest okrutna i mam nadzieję, że w chwili obecnej, gdy duża część społeczeństwa trzęsie portkami ze strachu przed wirusem, obywatele Polski zaczną w końcu rozumieć, co się tak naprawdę dzieje. Od lat. Od lat system jest niedofinansowany. Od lat NFZ szuka wymówki, żeby nie zapłacić placówkom zdrowia za wykonane świadczenie. Weźmy mój szpital “Izer-Med”, który nie będąc “marszałkowskim” (bo te mogą się zadłużać do woli), co roku staje przed widmem zapaści. Zniesiono limity w onkologi przy dźwięku dzwonów, ale szpitale podpisują kontrakty z NFZ. Wszystkie wykonania świadczeń ponad kontrakt nazywa się nadwykonaniami. I tutaj wkracza NFZ. Po pierwsze zwleka z zapłatą. Kilka miesięcy. Nikt nie wie w pewnym momencie, czy w ogóle NFZ zapłaci. Dyrektorzy jeżdżą na spotkania do NFZ, płaszczą się przed urzędasami, próbują znaleźć “dojścia”, “dobrze żyć” (czytaj: nie stawiają się, nie przeszkadzają Ministerstwu Zdrowia i NFZ-owi w świetnym samopoczuciu). I nagle NFZ ogłasza, że zapłaci. Ale np. 70%, albo 60% kosztów świadczenia, które i tak są zaniżone (co odbija się przede wszystkim na pensjach pracowników i możliwościach amortyzacyjnych jednostek leczniczych). Do tego dochodzi tragiczna sytuacja z personelem medycznym. Średnia wieku wielu specjalizacji weszła już w wiek emerytalny. Psychiatria leży, dziecięcej psychiatrii właściwie nie ma. A to dzieci są głównymi ofiarami kapitalistycznego pędu ku “świetlanej przyszłości świata zakupów”. Do tego polska szkoła wzmacnia “wyścig szczurów”, kiedy powinna zabiegać o kształtowanie ludzi we wzajemnym rozumieniu własnych słabości, solidarności, współpracy. Ale taki pracownik jest nieprzydatny. Jak wtedy będzie donosił do pracodawcy na swojego kolegę czy koleżankę z pracy?
Państwo ma szereg innych zobowiązań. Budowa Świątyni Opatrzności Bożej, interesy Rydzyka, Fundusz Kościelny, dywidendy członków rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa, przekopanie Mierzei Wiślanej, wspieranie spółek węglowych itd. itd. itd. Musi zadbać o “swoich”, czyli lokalnych partyjniaków i ich rodziny, narośla, przybudówki, firmy “krzaki”, które wykonują niezwykle istotne z punktu widzenia funkcjonowania państwa zadania “analityczne”, “wspierające” itd. – czyli mówiąc dosłownie “kupić sobie głosy”.
W takim kraju żyjemy. Pytanie kardynalne brzmi: CO Z TYM ZROBIĆ?
A wizyty lekarskie u różnych medyków? Spójrz na to w ten sposób: nie są takie złe, ponieważ nie wytwarza się mogąca zaburzyć ocenę stanu zdrowia “więź emocjonalna” 🙂
Pozdrawiam!
Mimo, że Twój komentarz Michale nie jest budujący, to zgadzam się z każdym napisanym w nim zdaniem. Powtarzana jak mantra informacja, że w każdym kraju brakuje funduszy na leczenie obywateli, a Polska jest jeszcze biednym krajem, więc i niedofinansowanie służby zdrowia jest większe, ogólnie jest znana (wręcz wdrukowana w świadomość Polaków).
Obecny świat funkcjonuje głównie na zasadzie realizowania założeń budżetowych, czyli zysków i strat, a nie potrzeb ludzi starych lub chorych. Profilaktyka prozdrowotna i tzw. państwowa opieka medyczna, niestety są po tej niekorzystnej finansowo stronie. Dlatego ludzie z kalkulatorami (zamiast serc) decydujący o wydatkach będą minimalizować koszty. Za to ogromne pieniądze wydawane są na leczenie przez osoby, które mają na to fundusze lub nie mają (wtedy je pożyczają, biorą kredyty), ale bardzo chcą odzyskać zdrowie i przedłużyć sobie życie. Te pieniądze są w obiegu poza budżetowym (prywatne kliniki, lekarze specjaliści itp.). Ci, których stać mogą sobie zdrowie poniekąd kupić. Dlatego ja cieszę się, że jakiś lekarz (dyżurny), póki co chce mnie jeszcze przyjąć i udzielić pomocy. W ostatnim czasie właśnie skorzystałem z takiej pomocy, za co dziękuję.
Jednak wciąż pamiętam, że lepiej jest zapobiegać chorobom, niż liczyć na łaskę lub niełaskę niedofinansowanej, chorej służby zdrowia.
Jurku, to jest nawet gorzej, niż funkcjonowanie na zasadach założeń budżetowych. Bo takie funkcjonowanie przy racjonalnym gospodarowaniu, odpowiednim przewidywaniu ryzyka i poszanowaniu wiedzy, dałoby lepsze efekty, niż to co obserwujemy. Obserwujemy doraźność, miotanie się władzy przy całkowitym braku wieloletniej perspektywy. TU I TERAZ, a po nas choćby potop. Wszystko to podane w odpowiednim sosie ideologicznym: wstręcie do różnorodności i prymitywnym patriotyzmie. Piętrowe zakłamanie ludzi pazernych na władzę. A w działaniach – “bieżączka” górą. W obecnym czasie epidemii to widać, jak na dłoni. Cała nadzieja, że Polacy oderwą w końcu swe lica od witryn sklepowych oraz smartfonów i w końcu zaczną gryźć i kopać. Oby.
Chciałbym wierzyć i mieć nadzieję na zmianę na lepsze, ale niestety “Folwark zwierzęcy” jest zawsze aktualny.