-1.3 C
Szklarska Poręba
czwartek, 25 kwietnia, 2024

Przespać szansę

 

Nie jest sztuką zorganizowanie spotkania wyborczego dla zainteresowanych (choć jeden z komitetów nie palił się do tego typu kontaktu z mieszkańcami). W sensie logistycznym to mały pikuś. W sensie merytorycznym trochę trudniej, choć można przyjąć, że jak ktoś zdecydował się startować w wyborach, to ma coś do zaproponowania i umie to ubrać w słowa (nie stosuje się do figurantów).

Kto przyjdzie na spotkanie? Zainteresowani: zwolennicy, przeciwnicy, niezdecydowani, na pewno aktywni, o jakimś rozeznaniu, umiejący zdefiniować swoje potrzeby. Generalnie osoby, które czują swój wpływ na rzeczywistość, choćby przez chwilę, w czasie wyborów, w czasie gdy kandydaci uśmiechają się do swoich potencjalnych wyborców, kiedy na co dzień chodzą z nosem na kwintę.

Co stanie się na spotkaniu? Zawsze jest to niewiadoma, ale praktyka pokazuje, że trochę powalczy się ze stresem, zainteresuje lub nie słuchaczy swoim wywodem, padnie parę pytań na forum, parę w podgrupach po „oficjalnej” części. Jeśli frekwencja dopisała, można się samemu znieczulić, „dotarłem – pomyśleć – do wyborców i podobało się”. Już na spotkaniu może dać znać o sobie swoisty niepokój – „większość jednak nie przyszła, miałem przed sobą pozytywnie nastawioną część, niewielką, wyborców”.

Ruszamy w drogę. Bezpośrednie wejście w okręg wyborczy ze swoimi propozycjami daje już większe rozeznanie i niejednoznaczny odzew. Ludzie są raczej zainteresowani, wizyta kandydata daje też szansę na wypuszczenie nagromadzonych frustracji. Było nie było jest to, albo obecnie pełniący funkcję publiczną, albo pretendujący do niej. Pojawienie się pretendenta niesie ze sobą dwie informacje: 1. „oho, ktoś nowy, przyjrzyjmy się mu”; 2. „no tak, kolejny pcha się do koryta”. (Na marginesie dodajmy, że obie opinie nie muszą się wcale wykluczać.) Koło godziny 20.00, na 4 godziny przed ciszą wyborczą, ląduję na opłotkach miasta, 200 metrów i mamy Piechowice. Pod garażem słucham wpierw o swoich niskich pobudkach, którymi kieruję się w wyścigu o „stołek”, potem ląduje na mnie cały wodospad nieutulonych żalów, życiowych niepowodzeń, makrospołecznych uwarunkowań skupionych w soczewce jednostki – mieszkańca Dolnej. Wszystko przyjmuję i nieśmiało moderuję, choć możliwości mam ograniczone, wszak jest piątek wieczór… „Na wybory nie pójdą, u nich nie mam żadnych szans, zresztą nikt nie ma!” Dostrzegam, że powinienem być u nich częściej, niezależnie od „zahaczenia się” w radzie, przepraszam, wybrania mnie do rady miejskiej przez niezależnych od obiegowych niby-informacji i krytycznie myślących wyborców.

Wybory to z jednej strony hazard: „obstawiam – sprawdzam”, dzieje się, ciśnienie skacze, z drugiej to kalkulacje, spekulacje, gimnastyka mózgu: „przejdzie – nie przejdzie, zostanie – nie zostanie”, z trzeciej strony odsłonięcie straszliwej wiedzy o samotności i zagubieniu współczesnego człowieka. Ten stan jest widoczny, mimo paradoksalnie funkcjonującego systemu demokracji reprezentatywnej, w której możemy mieć po części wpływ na nasze otoczenie. Porzucenie, co Zygmunt Bauman określa mianem „skutków ubocznych współczesności”, gwarantuje, że zmiana społeczna zawsze natrafi na przeszkody. Część kandydatów taki fakt zawsze będzie cieszył, bo są ludzie wyłączeni z gry, nie zorientowani, łatwo na nich wpłynąć i pozyskać, niezależnie od intencji i społecznego oddźwięku. Mnie martwi i jestem głęboko przekonany, że tylko włączenie „porzuconych” to prawdziwe wyzwanie dla całej społeczności lokalnej, w jej najlepiej pojętym interesie.
Nie prześpijmy szansy, patrzmy, kto chce i kto ma gotowe instrumenty, aby rozszerzyć społeczną współpracę w Szklarskiej Porębie. Pójdźmy na niego zagłosować 4 listopada.

 

 Michał Pyrek

Poprzedni artykuł
Następny artykuł
- Reklama -

Skomentuj artykuł

Napisz swój komentarz!
Wpisz tutaj swoje imię

Ostatnie publikacje